K r y
z y s
Kryzys
zbliża się milowymi krokami. Kryzys, to znaczy co? Zjawisko gospodarcze bardzo
złożone. Inne dla biednych, inne dla bogatych. Jeżeli ktoś ma miliony, czy
miliardy, jak John Paulsen , Len Blvatnik, Peter Lewis, Georg Soros, Warren
Buffett, czy Bill Gates i Michael Bloomberg i wielu innych (ma ich być w USA
przeszło czterystu), lub szejkowie arabscy,
a straci w wyniku kryzysu połowę, na przykład, to pójdzie spać głodny? A
jak prości ludzie stracą pracę, to w ślad za tym stracą i inni. Bezrobotni
przestaną kupować, to i nie ma sensu produkowanie. W warunkach kryzysu jest
nadmiar wszystkiego. Natomiast środki płatnicze, obrotowe, zostały zdeponowane w owym wszystkim i leżą
na półkach sklepowych, czy w magazynach. Są nie do odzyskania. Producent może
posłużyć się dodatkowym kredytem, lecz po co, gdy nie ma dla kogo produkować, a
i tak wszystkiego jest za dużo. Reszta środków leży w "sejfach" i
obraca się między finansistami. Owe miliardy, zdobyte w sposób prawny, lecz nie
zawsze w sposób uczciwy, np. w wyniku manipulacji finansowych, są wyłączone z
obiegu. Cieszą oko właścicieli. Ogólnie mówiąc, doszło do deregulacji
gospodarki. Wzrasta nieuporządkowanie. Wzrasta to, co zwie się entropią. A przecież powołano
międzynarodowe instytucje finansowe, Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz
Walutowy i inne, specjalnie po to, by zapobiegać tej deregulacji. I co?
Prawda
jest prosta. Wszystko to, co się wyprodukuje, trzeba zjeść. Żeby zjeść, należy
kupić. Żeby kupić, trzeba mieć za co. A więc trzeba mieć pracę i zarobek. A
więc należałoby podwyższyć płace i zwiększyć zatrudnienie. Producenci
natychmiast wliczą wyższe płace w koszta w produkty i one podrożeją. Spadnie
popyt i wszystko wróci do starej normy. Natomiast nowo zatrudnieni zwiększą podaż i kółko się
zamknie. Gospodarka zatem faluje, jak ocean, czasem jak tsunami. Ten ogarnął
świat w roku 1929. A gdyby tak rozdać owe miliardy miliarderów
bezrobotnym? Zjedliby natychmiast cały
nadmiar i wtedy pojawiła się równowaga!? Środki wróciłyby do producentów i wtedy można by dalej produkować. Powstały dwa zatory! Jeden w nadmiarze dóbr, i niedoborze
środków płatniczych, drugi w nadmiarze
kapitału w rękach miliarderów lub instytucjach finansowych. Tak więc regulacja
może nastąpić w odwróceniu tych trendów. Zwiększać ilość
środków obrotowych, a zmniejszać akumulację. To jest jakieś wyjście. Na
jak długo?
Są inne
sposoby zatrzymania deregulacji. Zatrudniać bezrobotnych, lecz nie produkować.
Nie produkować dla konsumpcji. Produkować dobra martwe, lub służące do
niszczenia !! Martwe, to znaczy nie służące do niczego, niczego konsumpcyjnego,
lub służące do zniszczenia czegoś już istniejącego. Po zniszczeniu będzie się
odbudowywać i ludzie znajdą pracę. Będą kupować i zjadać nadmiar. Niekoniecznie
zresztą należy niszczyć. Wystarczy produkować i posiadać środki niszczące.
Produkować czołgi i rozbudowywać armię. Produkcja i obsługa tych środków daje
zatrudnienie milionom ludzi. Inny sposób, to produkować dobra
"martwe". I to się robi! I to
napędza i reguluje spożycie i gospodarkę. Czasem tempo tych przedsięwzięć
spada i
wtedy następuje kryzys. W historii gospodarczej było wielu takich,
którzy to rozumieli. Był niejaki Hitler,
który znalazł metodę walki z kryzysem. Produkował broń i rozbudowywał armię.
Przygotowywał się do niszczenia i niszczył. Potem zabrano się do odbudowy.
Wszyscy dostali pracę. Może nie było obfitości dóbr, lecz ludzie byli zadowoleni. Inni poszli w jego ślady.
Rozbudowywano armie, walczono i
niszczono. W Korei, Wietnamie, Iraku, Egipcie, Izraelu, Iranie,
innych regionach. Czasem to zjawisko zastępuje trzęsienie ziemi lub tsunami lub
awaria elektrowni. Czasem wybuch supernowej. Lepsze to, niż wojna!! Lecz są to
kataklizmy za "mikro". Ale zawsze.
Drugim
mądralą był jakiś na "K". Tylko na "K", by nie obrażać jago
adwersarzy, przeciwników, którzy lepiej wiedzą. Ten doradził, co robić, by
przełamać kryzys. Roboty publiczne!!
Zbrojenia i wojna to też roboty publiczne. On wymyślił coś takiego pokojowego.
Poskutkowało. Potem od tej formy odstąpiono, z sprawą mądrzejszych. Jednak są jednak
tacy, którzy po cichu nadal posługują się tą formą walki z kryzysem. Chociaż
głośno o tym nie mówią. Może stosują tę formę
w sposób niechcący lub
bezwiedny? Na przykład wysyłają w Kosmos
sputniki lub na księżyc Apolla. Albo też wysyłają w Kosmos teleskopy lub budują Wielkie
Zderzacze Hadronów. Toż to też roboty
publiczne! Całkiem niepożyteczne. Komu
jest potrzebna wiedza o kosmosie, o czarnych dziurach, czy supernowych? Komu
jest potrzebna wiedza o mikroświecie, o jakiejś cząstce Higgsa?. Wydaje się
miliardy dla zaspokojenia ciekawości garstki maniaków. U nas zaś wydaje się
miliardy na budowę stadionów dla kilku meczów! To jest jednak jakaś wskazówka,
co można uczynić dla walki z kryzysem. Roboty
publiczne.
Są znane są od początku świata. Chyba pierwsi je
zastosowali Babilończycy, budując wieżę Babel. Wieży nie zbudowali, ale roboty
były. Pewnie z tą budową to nieprawda.
Naprawdę to budowali piramidy. Skoro mieli całą armię bezczynnych i musieli im
i tak dać garstkę zboża dziennie, (
ziemiaków wtedy nie było), by nie wyginęli lub nie buntowali się , to należało
ich jakoś zatrudnić i dać im "płace", więc kapłani wymyślili piramidy
lub wielkie świątynie. Służyły do niczego. W późniejszych czasach postanowiono
budować wielkie katedry. Dzicy modlili się w gajach, nie było ludzi zbędnych, by jakoś ich
utylizować, więc świątyń nie budowano. W dzisiejszych czasach świątynią , czy
piramidą jest LHC. I to jest pomysł na rozwiązanie kryzysów. Pewnego rodzaju
robotami publicznymi jest np. biurokracja. Politycy opozycji, publicyści i
normalni obywatele nawołują do usuwania nadmiaru urzędników, likwidacji senatu,
wycofania wojsk z Afganistanu i do podobnych akcji. Nie tylko w Polsce. Czy to
jest słuszne? To są swojego rodzaju
"roboty publiczne". Bez nich kryzys by się pogłębiał. Co bowiem
uczynić z tymi zbędnymi ludźmi?
Urzędnicy niech by tylko nie przeszkadzali, senatorzy uchwalali dobre
ustawy, ale niech pozostaną, Afgańczycy niech pomagają utrzymać pokój w tym
kraju. A bogaci też muszą istnieć , by wykupić dobra luksusowe. Można im
zazdrościć, lecz muszą istnieć. Bogactwo tych najbogatszych można by
ukrócić. Właśnie dla celu tu opisanego.
Bo skąd
wziąć na to finanse na te roboty publiczne? Zabrać tym, co mają. Albo nie
pozwalać im aż tak akumulować. Chociaż tacy są też potrzebni. Wydają też na
roboty publiczne. Budując np. bogate rezydencje. Kupują brylanty, czy fruwają turystycznie w sputnikach. Jak im jednak zabrać? Może sami by część
oddali, dobrowolnie. Podejmując sami np. wielkie inwestycje. Nawadniając
pustynie, budując na przykład elektrownie czy kanały nawadniające w ubogich krajach afrykańskich.
Szczególnie to ostatnie jest ważne. Niechby super bogaci, skoro finansują na
przykład fundacje, jak Georg Soros, złożyli część swoich finasów i stworzyli fundację-fundusz na takie przedsięwzięcie. Wybrać biedny
kraj, jakąś Somalię czy Abisynię, gdzie jest trochę rzek i na każdej zbudować
tamę i małą elektrownię. Zbudować jednak "ręcznie", łopatą i taczką. Po
to, by tysiącom dać pracę. Niech najpierw wyklepią młotkami łopaty i taczki,
kilofami skruszą skały, noszą na plecach w nosidłach na plac budowy (cement
musi się jednak importować), i budują. Ręcznie.
Budują jak
najdłużej. Ręcznie. Płacić im minimalnie, bo inaczej nastąpi inflacja i płace
same staną się minimalne. Pozostali
zabiorą się za obsługę tych pracujących, będą ich karmić oraz przyodziewać. I tak powstanie
rynek pracy. Konsekwencji nietrudno się domyśleć. Tylko, na miłość boska, zastosować wysokie cła i zablokować
jakikolwiek import, poza niezbędnym do
budowy. Wszystko inne muszą wyprodukować sobie sami. To będzie najlepsza
filantropia. Dla krajów rozwiniętych zaś robotami publicznymi dzisiaj to chyba
także jestyi ekologia. Przykłady można
mnożyć. A więc zabrać bogatym, lecz nie rozdawać biednym. Zwiększać zatrudnienie.
A to można najlepiej poprzez roboty publiczne.Bo przyczynami kryzysów jest
wzrastająca dysproporcja między ilością pieniądza obiegowego, a kapitałem
finansowym w rękach bogaczy.
Takiej
dysproporcji i koncentracji kapitału można też zapobiec w dość prosty sposób.
Powołać do życia, na miejsce osobowego właściciela, zbiorowego właściciela. Dokonać socjalizacji
kapitału. To się już dokonuje, jednak na za mała skalę. W Stanach Zjednoczonych
ta skala to niewiele ponad 10 %. Tym mechanizmem jest akcjonariat pracy, to
znaczy współudział pracowników w kapitale przemysłowym. Pracownicy uwłaszczeni. Chłopstwo uwłaszczano już w XIX
wieku. U nas czynił to Stanisław Staszic, także za uwłaszczeniem był Adam Mickiewicz,
uwłaszczali carowie, uwłaszczenia chłopów dokończyli nasi bolszewicy po II wojnie Światowej. Chwała im za to.
Robotników najemnych do tej pory nie uwłaszczano. Robotników chcieli uwłaszczać
syndykaliści. Także socjaliści utopijni i niektórzy bolszewicy (opozycja
robotnicza w WKP(b) w 1922 roku) . I nasz Adam Abramowski. Nic z tego nie wyszło. W świecie istniał tylko
jeden podmiot gospodarczy o
charakterze spółki pracowniczej.
"Gazolina" w Polsce lat 1906-1939. Prawdziwe uwłaszczenie pracowników
wymyślił Luiz Kelso, amerykański milioner.
Także za uwłaszczeniem jest katolicka
nauka społeczna. Był nasz papież Jan Paweł. Takie uwłaszczenie dokona
spłaszczenia dystrybucji bogactwa. To
jest chyb najlepsza terapia kryzysów. Tę formę uwłaszczenia pracowników
zaprzepaszczono podczas naszej transformacji lat 1990-tych. Za sprawą
reformatorów-rewolucjonistów, kolejnych nosicieli "jedynie słusznej
linii". Dzisiaj nadchodzi do nas kryzys, oby tylko nie był nieodwracalny.
UP72156
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz